Parafia Biały Kościół jest to klin ziemi mający po lewej stronie sławną z piękności dolinę Ojcowa, przez którą płynie rzeczka Prądnik, a po prawej granicę cesarstwa austriackiego. Położenie jej śliczne. Z każdego tu prawie wzgórka można zobaczyć mury Krakowa. A dalej o mil kilkanaście góry Karpaty. Lud po wsiach pięknie się ubiera; noszą granatowe kaftany, z wyłogami czerwonemi, na wierzchu zaś sukmany białe. Na głowy kładą kapelusze, z pawiemi piórkami. A opasują się pasem kowanym. Tylko niektórzy, co już byli w Dąbrowie Górniczej, chodzą w ubiorze czarnym. To też jak się zejdą biali z czarnymi, to tak wygląda, jakby kominiarze z piekarzami, co to jedni drugich się boją: ci, żeby się nie usmolić, tamci, żeby się nie umączyć.
Parafia chlubi się nowym kościołkiem zbudowanym przez paru laty ze składek. W południowej stronie parafii leży Wielka Wieś, a w samym klinie wieś Szyce i komora rosyjska, o dwa zaś stajenka dalej komora austriacka, z której w półtorej godziny można dojść do Krakowa. Na północ od Białego Kościoła, ale w tejże parafii, leżą dwie wioski, ciągnące się jednym łańcuchem osad z nad rzeki Prądnika, od Ojcowa aż do granicy. Bliższa Ojcowa zowie się Czajowice. Wieś ta niebiedna, a jednak nie ma w niej ani jednej studni, tylko sadzawki po sadach. Do sadzawek tych spływają wszystkie brudy z podwórzy, z obór i chlewów, więc woda w nich brudna i obrzydliwa, a ludzie jednak biorą ją do picia i gotowania jadła. Dziwno do prawdy, że mimo to ludek tu zdrowy i czerstwy. Widać służy mu dobrze czyste tutejsze powietrze. Szczęście, że w roku zeszłym nie doszła tu cholera, bo przy takiej wodzie, trudna byłaby z nią rada.
Druga wieś Bembło [Bębło] od strony granicy ma dwie studnie, po 60 łokci głębokie. Wodę z nich ciągną na łańcuchu na wale. Ale zasługa to nie dzisiejszych mieszkańców wioski. Nie za naszych tu czasów studnie te wykopano. Do dobrego tośmy dziś nie skorzy, ale za to jak ochoczo zaglądają tu do szynków z przemycaną okowitą, których jest pełno. Nie dziw, że młodzież zepsuta przykładem starszych, dopuszcza się wszelkich zbytków i wybryków. W niedzielę, zamiast pójść do kościoła, wyrostki i młodzieńcy stają koło drogi naprzeciw siebie i ćmią papierosy, rzucają bryłami ziemi lub kamieniami, tak, że człowiekowi przejść trudno.
Przeszłego roku zdarzyło się, że podczas takiej zabawy spostrzegli w pobliskim sadzie jednego z gospodarzy i dajże próbować który w niego trafi. Aż wreszcie jeden trafił. Ale gdzie? Oto w samo oko, które biednemu człowiekowi zaraz wypłynęło. Ze smutkiem też muszę powiedzieć, że ludzie tu zaniedbują piękny zwyczaj pozdrawiania się po chrześcijańsku. Wchodzi ktoś do domu chrześcijańskiego, to nie pochwali Boga, tylko stawa na progu i szepce jakby sam do siebie: co słychać? Potem postąpi krok, dwa i mówi: Czyście se jedli śniadanie, obiad, jarzynę (bo i tak mówią) albo czyście powieczerzali? Wreszcie powie; Dzień dobry, dobre południe, dobry wieczór. I na tem koniec. A jakby ktoś ze starszych skarcił młokosa, za nie właściwe powitanie, lub za złe postępki, to zmówi się dwóch, trzech towarzyszy, wezmą kijów i okna mu wieczorem potrzaskają. Oj dobrych rózeg na takich by potrzeba. (Gazeta Kielecka 1894, R. 25, nr 1)
K. Tomczyk |